Kaon jest
inny niż reszta miast na Cybertronie. Wszystko jest tutaj takie mroczne,
pozbawione jakiejkolwiek oznaki szczęścia. Zamiast pełnych nadziei i wiary
przemów Autobotów, które nie jednemu dodawały otuchy, jakie czasami udało mi
się podsłuchać w radiu, z głośników rozmieszczonych po całym mieście
wydobywał się jedynie głos Megatrona informujący Decepticony, że za wszelką
cenę muszą wygrać tą wojnę. Czasem nie mogłam wytrzymać w tym miejscu.
Dlatego dzięki mojej zdolności lotu uciekałam w jakieś odległe tereny, do
neutralnych, odosobnianych miast, gdzie nikt mnie nie znał i zwyczajnie
cieszyłam się chwilami wolności. Niestety zwykle nie trały one zbyt długo, bo
już po kilku cyklach byłam wzywana z powrotem do stolicy. Brakuje mi czasów,
kiedy mogłam bez żadnych przeszkód zwiedzać planetę, poznawać nowe miejsca
i nie musieć się tłumaczyć ojcu z mojego każdego posunięcia. Teraz? Teraz
jest zupełnie inaczej.
-Mercy –
moje przemyślenia przerwał znajomy głos.
Odwróciłam
się w stronę, skąd dochodził i moim optykom ukazał się średniego
wzrostu mech o szarym lakierze z czerwonymi elementami oraz długim rogu na
środku głowy i odstającymi z pleców skrzydłami. Świdrował mnie tymi swoimi
czerwonymi optykami i uśmiechał się przy tym chytrze.
-Czego? –
zapytałam ostro, przez co mina nieco mu zrzedła.
-Lord
Megatron cię wzywa – oznajmił – Teraz.
-Jakże by
inaczej… - skomentowałam pod nosem, po czym od razu dodałam – Już idę. W końcu
nasz wspaniały lider nie może czekać – powiedziałam z sarkazmem i minęłam
nadal stojącego w drzwiach cona.
Szłam
ciemnymi korytarzami, po drodze mijając niewielkie oddziały vechiconów, które
gdy tylko mnie ujrzały, w momencie schodziły mi z drogi. Nie dziwię się im
w sumie. Wśród całej frakcji panował lęk nad moją osobą i to nawet
nie przez moją pozycję w wojsku. Od początku wojny moją renomą było „zabij
za wszelką cenę”, a przynajmniej tak wszyscy myśleli. W dodatku moje imię
także mówi samo za siebie. Kolejny sposób, by wzbudzić respekt wśród
podwładnych. No i rzecz jasna krążą też plotki o tym, co niby robię z
nieposłusznymi Decepticonami, zbyt przesadzone jak na mój gust. Wszystkie te
czynniki sprawiają, że frakcja boi się mnie prawie tak bardzo, jak Megatrona.
Przeszłam
przez duże, masywne drzwi strzeżone przez dwa vechicony i wreszcie
znalazłam się w naszej głównej „Sali Odpraw”. Zbierały się w niej
najważniejsze, wysoko postawione Decepticony, takie jak Starscream, który jest
Komandorem. Dziś jednak pomieszczenie było puste, a przynajmniej tak mi
się zdawało. Na samym środku unosił się hologram Cybertronu, a na nim
pozaznaczane regiony, miasta, a także miejsca zaplanowanych i trwających
bitew. Dzięki temu Lord Megatron zawsze wiedział co dzieje się na całej
planecie i czy ktoś (czytaj Starsceream) nie robi czegoś bez jego zgody.
Przez to, że
pomieszczenie było ciemne, początkowo nie zauważyłam stojącego w rogu
wysokiego i masywnego mecha i ciemnoszarym lakierze, fioletowych
elementach zbroi, charakterystycznym hełmie oraz mrocznych, czerwonych
optykach. Na piersi dumnie nosił
insygnia Decepticonów.
-Wzywałeś
mnie, ojcze?
-Owszem –
mówiąc to zbliżył się do hologramowej mapy Cybertronu, a ja poszłam
w jego ślady – Od pewnego czasu dochodzą mnie słuchy, iż w naszych
szeregach grasuje szpieg.
-Szpieg? –
zdziwiłam się – Zdrajca wśród Decepticonów? Z całym szacunkiem ojcze, ale nie
sądzisz, że to trochę idiotyczne? Żaden Decepticon nie jest na tyle odważny,
aby Cię zdradzić.
-To żadna
odwaga, to bezmyślność. Poza tym, nie toleruję zdrajców. Dlatego muszę mieć
pewność co do wiarygodności tych informacji.
-A kto niby
przyszedł do Ciebie z tą zaiste ważną informacją? Tylko błagam, nie mów mi, że
to był Starscream…
-Nie –
szybko mi przerwał – Do takiego wniosku doszedł Soundwave.
-Eh… - cicho
westchnęłam. Czyli Meg tak łatwo nie odpuści, skoro informacje o szpiegu
podał mu jego najlepszy as wywiadu.
-Teraz już
rozumiesz dlaczego ta sprawa jest tak ważna, a jednocześnie może sprawić
nam tak wiele kłopotów.
-Owszem, ale
nadal nie rozumiem, dlaczego mówisz o tym mnie. Pogoń za zdrajcą chyba nie
należy do moich obowiązków?
-Od dzisiaj
należy –mech zbliżył się do mnie i położył mi dłoń na ramieniu – Jesteś
dla mnie najbardziej zaufanym Decepticonem, a jednocześnie mi najbliższym.
Wiem, że mogę Ci zaufać oraz na Ciebie liczyć. Prawda? – uniosłam głowę i spojrzałam
prosto w jego czerwone optyki.
-Oczywiście,
ojcze.
Oczami Ace’a
Po długim
wieczorze spędzonym razem z Bee w barze znów czułem się jak ten młodzik,
który po raz pierwszy zasmakował alkoholu. Bawiliśmy się naprawdę świetnie, ale
nie na tyle dobrze, by jutro o świcie móc trzeźwo myśleć. Jeśli mam być
szczery, Bumblebee wypił dużo więcej ode mnie i idąc z powrotem do bazy
chwiał się na wszystkie strony, przez co musiałem podtrzymywać go, by się nie
przewrócił. Na mnie to kilka piwek tak nie podziałało. Najwyraźniej miałem
mocniejszą głowę, niż sądziłem.
Kiedy
przekroczyliśmy próg głównych drzwi, przed nami w sekundzie pojawiła się
Elita. Zmierzyła nas srogim wzrokiem, a ja znów czułem się jak jakiś mały
bachor, który coś nabroił i musiał dostać za to karę. Ale nie byłem już
tamtym dzieciakiem. Nie bałem się odezwać.
-Co? –
spytałem – To już nawet napić się nie można? – femme cicho westchnęła.
-Można
tylko… nie dzisiaj na Wszechiskrę! Bumblebee, przecież masz jeszcze do
wykonania misję! – ze zdziwieniem spojrzałem na żółtego bota, który opierał
głowę na moim ramieniu.
-Ja? –
wskazał na siebie palcem, jakby naprawdę nie wiedział, o co chodzi
fembotce - Niby jaką?
-Miałeś
spotkać się z naszym kontaktem w Uraya City!
-Czekaj,
co?! – przerwałem jej – Jakim niby kontaktem?
-Naprawdę
myślałeś, że tylko Decepticony mają swoich szpiegów? – spytała podchwytliwie
i teraz to ja miałem ochotę na nią nawrzeszczeć.
-O, czyli
bawimy się w Megatrona? – spytałem sarkastycznie – Skoro on nas szpieguje,
to i my musimy jego?
-Ace… -
powiedziała błagalnym tonem Elita, ale ja kontynuowałem.
-Nie! Nie
powinniśmy zachowywać się tak, jak on! To nie jest w porządku! Powinniśmy
być lepsi! Kto był tak genialny, żeby wpaść na taki pomysł i udać się
w samą paszczę Lorda Decepticonów? – ani Elita, ani Bumblebee mi nie
odpowiedzieli. Tylko tak stali ze spuszonymi głowami – Czyli to tak? Będziecie
trzymać to przede mną w sekrecie? Nie ufacie mi?
-Oczywiście,
że ci ufamy, ale…
-Nie! Przestań
mamo, po prostu przestań… - cicho westchnąłem i oparłem się plecami
o ścianę – Wiecie co? Skoro nie chcecie mi mówić prawdy, trudno. Sam się
dowiem – mówiąc to w sekundzie ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych,
zostawiając ledwo żywego Bee i zaniepokojoną Elitę za mną. Jednak femme
szybko podbiegła do mnie i zastawiła drogę.
-Nie. Nie
możesz tam iść sam, nawet nie wiesz kogo masz szukać!
-Uraya City
jest neutralne, a skoro aż tak się o mnie martwisz, powiedz mi
chociaż czego mam szukać – starałem się ją wyminąć, ale rzecz jasna nie
pozwoliła mi na to.
-Musisz udać
się od baru „Czerwony Energon” i podać hasło „Nadzieja”, a barman
zaprowadzi cię do naszego kontaktu.
-Widzisz? –
uśmiechnąłem się nieco wrednie – Nie było tak trudno.
-Tylko… uważaj
na siebie, proszę…
-Nie martw
się. Nic mi nie będzie.
Po tych
słowach opuściłem bazę i nie czekając ani chwili transformowałem się
w czterokołowy pojazd i ruszyłem prosto do Uraya City. W końcu
czekała mnie długa droga…
Oczami Elity
Widząc jak
Ace opuszcza bazę miałam ochotę płakać. Nie widziałam go tak długi czas…
Opuścił nas tak naprawdę zaraz po rozpoczęciu wojny. Wieść o tym, że Orion
został wybrany na kolejnego Prime’a bardzo nim wstrząsnęła i nie w sensie
pozytywnym. On zawsze chciał sam do wszystkiego dojść, nigdy nie przyjmował
pomocy, a już w szczególności nie znosił tego, że inne Transformery
traktowały go inaczej, bo ja – jego matka, byłam jedną z najlepszych agentek
Gwardii Elitarnej. Dlatego kiedy wieść o nowym stanowisku Oriona, który w niedługim
czasie przybrał imię Optimus, rozniosła się na cały Cybertron i Autoboty
zaczęły traktować Ace’a inaczej, wręcz chciały przyjmować od niego rozkazy,
wtedy on zdecydował się odejść najdalej jak mógł od Optimusa i ode mnie…
Bardzo mi go przez ten czas brakowało… Ominął mnie tak naprawdę czas, kiedy z
młodzieńca stawał się mężczyzną. I tego czasu nigdy nie odzyskam… A teraz?
Wrócił, miałam nadzieję, że na dłużej, ale jeszcze tego samego dnia wyjeżdża,
a ja mam okropne przeczucie, że znów go stracę. I nawet nie dlatego, że
coś może mu się stać, o nie. Ace jest świetnym żołnierzem i potrafi
o siebie zadbać. Ja obawiam się, że Transformer, z którym ma się spotkać mi
go odbierze…
Kiedy mech
całkiem zniknął mi z oczu pomogłam Bumblebbe dostać się do jego sypialni.
Musiał odpocząć, a przede wszystkim wytrzeźwieć. Następnie skierowałam się
do skrzydła medycznego, do Ratcheta. To może nieco głupie, ale od rozpoczęcia
wojny on stał się moim najbliższym przyjacielem. Optimus zrobił się wyjątkowo
nadopiekuńczy i upierał się, bym zostawała w bazie i stąd
kierowała bitwami, a nie brała w nich udział. To naprawdę idiotyczne
zważywszy, że walczyłam o wiele dłużej niż on. Ale postanowiłam na razie
się zgodzić na takie warunki. W końcu on sam musi przywyknąć do nowej sytuacji,
a kiedy tak się stanie, to i ja na pewno wrócę do walki.
Ratchet
wylegiwał się na łóżku szpitalnym, zapewne wycieńczony po długim i ciężkim
dniu. Ale tak naprawdę, teraz każdy dzień taki jest. Trwa wojna, Autoboty giną,
część zostaje ranna i właśnie dlatego medycy mają w tych czasach ręce
pełne roboty. Dlatego nie dziwię się, że kiedy wreszcie trafia się im chwilka
wytchnienia, korzystają z niej na całego.
Postanowiłam
nie przeszkadzać mu w tej chwili ciszy, a jedynie zajęłam łóżko obok,
przymknęłam optyki i nim się obejrzałam, usnęłam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz