poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział XI - Potencjalne zagrożenie


Podziemne tunele pod Protihex okazały się być dla mnie większą zagadką, niż myślałam. Początkowo było łatwo, jeden korytarz, prosta droga. Potem jednak zaczęły się rozwidlenia… Nie zazdroszczę tym, którzy odważyli się wejść pod ziemię bez znajomości drogi an zewnątrz. Z tego, co mówił mi Cliffjumper, większość korytarzy to ślepe zaułki – niedokończone z powodu wojny lub zasypane przez jej skutki. Tylko nieliczne drogi mogą doprowadzić nas na powierzchnię.


Przez większość dotychczasowej drogi to Arcee stała na czele wyprawy. Bez zawahania szła przed siebie, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad wyborem trasy. Muszę przyznać, że nieco martwiła mnie jej zaskakująca pewność siebie. Ja na pewno nie zdołałabym zapamiętać całej tej drogi…

-Jesteś pewna, że dobrze idziemy? – upewniłam się, na co femme rzecz jasna odparła mi tym swoim nieufnym spojrzeniem.

-Tak, jestem pewna – odpowiedziała, po czym z powrotem odwróciła się przed siebie. Prychnęłam.

Jej zachowanie było wyjątkowo nieodpowiedzialne. Powinniśmy sobie ufać, wzajemnie na sobie polegać, a ona nawet nie chce ze mną rozmawiać.

-Nie bierz tego do siebie – zagadał do mnie Cliff – Arcee przechodzi ciężki okres. Jej poprzedni partner… - urwał. Mogłam się domyślić, że nie skończyło się za dobrze…

-Rozumiem… Ale co ja jej zrobiłam? – mech zaśmiał się pod nosem – To aż tak cię bawi? – zapytałam, zirytowana.

-Wiesz, nic ci nie zarzucam i w ogóle, ale mimo wszystko jesteś córką Megatrona…

-Ale nim przecież nie jestem.

-Co nie zmienia faktu, że większość wojny spędziłaś w szeregach Decepticonów. Arcee jest nieufna, a żeby zaufała tobie musi minąć trochę czasu. Bądź cierpliwa, a zobaczysz, że nie każdy jest taki, jaki na początku się wydaje.

-Ehh… - westchnęłam – Postaram się – Cliffjumper uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i szłam dalej uważając, by nie potknąć się o jakieś leżące na ziemi gruzy.  

***

Ciężko mi było stwierdzić jak długo przemierzaliśmy podziemne korytarze Cybertronu. Ani na chwilę nie wychodziliśmy na powierzchnię, przez co nawet nie mogłam stwierdzić, czy jest dzień, czy noc. Wiedziałam jednak jedno. Byłam zmęczona. Nie zatrzymaliśmy się ani by odpocząć, przez co moje nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Kątem optyki spojrzałam na idącego za mną Cliffjumpera. I on wyglądał na wyraźnie zmęczonego. Arcee natomiast szła na przedzie, niewzruszona. Udawała, czy naprawdę wciąż miała siły na dalszą wędrówkę? Zwolniłam trochę kroku, by porozmawiać z mechem.

-Ona to w ogóle ma jakieś uczucia? Czy zmęczenie jej nie straszne?

-Arcee po prostu wie jak ważna jest ta misja i chce dotrzeć do Iacon tak szybko, jak tylko się da – bronił partnerki Cliff – Mógłbym spróbować przemówić jej do rozumu, ale to raczej nic nie da. Pewnie powie, że my możemy odpocząć, a ona pójdzie przodem, a tak ja, jak i ty dobrze wiemy, że taka opcja nie wchodzi w grę.

-A więc w takim razie ja spróbuję zamienić z nią kilka słów.

Ponownie przyśpieszyłam, choć zważywszy na tempo femme, ciężko było mi ją dogonić. Kiedy jednak już podołałam tej czynności, Arcee spojrzałam na mnie, po czym jedynie przewróciła optykami i szła dalej, nawet nie zwracając na mnie uwagi.

-Nie znam cię zbyt dobrze i nie wiem jakie są twoje limity, ale moje właśnie się kończą. Musimy zrobić przerwę.

-Spodziewałam się czegoś więcej od córki Megatrona… - skomentowała pod nosem, za co miałam ochotę jej przyłożyć.

-Może ci się nie podobać to, kim jestem, ale ostrzegam cię, że jeśli zaraz nie zrobimy postoju to wszyscy tu zaraz padniemy z wycieńczenia.

Wtem fembotka zatrzymała się. Ukradkiem dostrzegłam, że ściska rękę w pięść, jakby od czegoś się powstrzymywała. Znając życie od przyłożenia mi…

-Góra dziesięć minicykli. Potem natychmiast ruszamy dalej.

Przez głowę nawet przemknęła mi myśl, by jej podziękować, ale całe szczęście szybko zdałam sobie sprawę, jak idiotyczne by to było. Arcee tutaj nie dowodzi. Powinniśmy działać jak drużyna, jak Elita nas o to prosiła. Ale co niby mam zrobić, skoro jedno z nas najwyraźniej nie chce należeć do tej drużyny? Chyba muszę z nią porozmawiać… A to nie łatwe zadanie.

Podczas gdy Cliffjumper rozsiadał się na ziemi, by odpocząć, femme jedynie oparła się o ścianę korytarza i wbiła wzrok w podłoże. Wzięłam głęboki wdech i gotowa na wszystko ruszyłam w jej stronę. Podobnie, jak Arcee oparłam się o ścianę i skrzyżowałam ręce na piersi.

-Możesz mnie nie lubić – zaczęłam naszą „pogawędkę” – Ale proszę cię, być chociaż przez tą jedną misję mnie tolerowała. Wiem, służyłam Megatronowi, ale to wcale nie znaczy, że byłam Decepticonem. Udawałam, by pomagać moim prawdziwym pobratymcom.

-Nie chodzi mi wcale o ciebie – odezwała się na mnie i to o dziwo bez żadnego wyrzutu – Nie chodzi mi o to kim jesteś, ani o to co robiłaś. Chociaż tak w sumie to po części chodzi mi właśnie o to drugie – dodała po chwili zastanowienia – Byłaś szpiegiem. Kłamałaś tak naprawdę cały czas. Skąd mam wiedzieć, że nie robisz tego teraz?

-Arcee… Oddałabym życie za każdego Autobota – przysięgłam z ręką na piersi.

-Nie znam cię, Mercy – nie lubiłam, gdy ktoś używał tego imienia – Nie czytam ci w myślach, więc nie wiem jakie są twoje prawdziwe intencje. Cliffjumper jest zbyt ufny, dlatego ja przez cały czas muszę mieć się na baczności. Zrozum, że mój poprzedni partner zginął, bo zaufał komuś, komu nie powinien. Mechowi, który podawał się za Autobota, ale był jedynie szpiegiem Megatrona. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że nie było mnie wtedy przy nim. Dlatego dopóki nie będę pewna, że nie stanowisz zagrożenia dla Cliffa, będę traktować cię jako potencjalne zagrożenie – cicho westchnęłam, bo w zasadzie nic tą rozmową nie osiągnęłam – Ale postaram się być trochę milsza – delikatnie się uśmiechnęła femme. Od razu poczułam się lepiej.

-Dziękuję – odwzajemniłam uśmiech – Ale proszę, mów mi Infinity – podałam jej rękę, a po chwili zastanowienia Arcee uścisnęła ją.

-Miło mi cię poznać, Infinity…



Oczami Megatrona

Kiedy dotarłem do Iacon, bitwa nadal trwała. Zwycięstwo było po naszej stronie, ale mimo wszystko Autoboty nadal skutecznie broniły bramę do Wielkiej Sali, gdzie niczym tchórz ukrywał się Sentinel Prime. Zamiast sam walczyć, do boju wysłał Optimusa, który jak zawsze dzielnie bronił swego wojska, jak i stolicy. Ale mnie tak naprawdę nie chodziło o zdobycie Iacon. Miasto nie miało dla mnie większego znaczenia. Mnie interesował jedynie Sentinel, a dokładniej to, co ma w posiadaniu – Klucz Omega, jedyne urządzenie zdolne otworzyć wrota do Jądra Cybertronu. Kiedy już dostanę się do Jądra, zwycięstwo Decepticonów będzie pewne.

Szedłem pomiędzy wojskami walczących ze sobą Autobotów oraz Decepticonów, gasząc każdego, kto odważył się mnie zaatakować. Nikt nie mógł mi się równać. Nasze czołgi nie mogły zniszczyć bramy, ale i na to niepowodzenie byłem przygotowany. Po kolejnym powietrznym ataku przeprowadzonym przez Starscream’a, przy życiu została jedynie garstka Autobotów, którą Vechicony szybko zgładziły. Kolejna próba wysadzenia bramy spełzła na niczym. Jednak jak na zawołanie na niebie pojawił się statek. Wylądował, a ze środka wyszedł Soundwave oraz kilka, niosących w rękach wielką, wypełnioną fioletowymi kryształami bombę Vechiconów.

-Umieście ją na bramie! – rozkazałem, a żołnierze w momencie wykonali polecenie.

Bomba została uzbrojona, a niedługo potem rozległ się głośny huk. W jednej chwili całą bramę pokryły ciemnofioletowe kryształy mrocznego energonu. Były dość silne by osłabić konstrukcję w takim stopniu, że teraz nawet moje soniczne działo mogło bez problemu je zniszczyć, co też uczyniłem.

Dumnym krokiem ruszyłem przed siebie, do Wielkiej Sali. Tam, na wielkim tronie siedział mech mojego wzrostu o czerwonym lakierze, srebrnej brodzie i błękitnych optykach, w rękach już trzymając  swój miecz Primax. Był gotowy do walki. Ale przegra.

-Przebyłeś długą drogę, Megatronie – odezwał się, powoli stając na równe nogi – Ale na marne. Nie znajdziesz tu tego, czego tak zawzięcie poszukujesz.

-Nie rób ze mnie głupca, starcze! Oddaj mi Klucz, a przysięgam, że zginiesz szybko. Jeśli będziesz stawiał opór zgotuję ci takie męczarnie, o jakich nawet ci się nie śniło – mech zaśmiał się kpiąco.

-Twoje pogróżki nie robią na mnie wrażenia.

-A więc może to zrobi – mówiąc to uruchomiłem ostrze i w momencie ruszyłem do ataku.

Gotowy na to Sentinel z łatwością obronił cios, ale nie zamierzałem przestać. Rozpoczął się nasz pojedynek na miecze. Prime może i był świetnym wojownikiem, ale jego wiek go ograniczał. Byłem od niego silniejszy, a co ważniejsze, cykle spędziłem walcząc na Arenie Kaonu i znałem ciosy, o których nawet mu się nie śniło.

Zrobiłem szybki unik od miecza Sentinela, po czym uderzyłem go z łokcia w twarz, tym samym go ogłuszając. Skorzystałem z szansy i zadałem kilkukrotne ciosy pięścią, pierw w twarz, następnie w brzuch. Prime robił się wyraźnie słabszy, więc ponownie uruchomiłem ostrze i przejechałem nim po klatce piersiowe Autobota. Z rany w tej samej chwili zaczął wypływać energon. Sentinel z trudem mógł utrzymać własną broń, a co dopiero walczyć. Z uśmiechem na ustach kopnąłem go w podbródek, a Prime, nawet się nie broniąc, upadł na ziemię. Podszedłem do niego i przystawiłem ostrze do gardła.

-Daj mi Klucz Omegi! – rozkazałem, ale Sentinel jedynie się zaśmiał.

-Nie.

-Zaoferowałem ci szansę na szybką śmierć, ale skoro jesteś aż takim niewdzięcznikiem, niech będzie. Zabrać go! – rozkazałem, na co Vechicony posłusznie zakuły Prime’a w kajdany i zaczęły prowadzić go na statek.

Zadowolony ze zwycięstwa wyszedłem na zewnątrz, po czym rozkazałem moich wojskom przerwać atak. Zdobyliśmy to, czego chcieliśmy. Autoboty mogą zatrzymać swoją nędzną stolicę.

Już miałem sam wejść na statek, kiedy nagle, jakby znikąd pojawił się mały, żółty bot, biegnący prosto w moją stronę. Byłem pewien, że głupiec chce ze mną walczyć. Jednak w pewnym momencie odwrócił się i zaczął kierować się prosto do Sentinela. Chciał go uwolnić, ale popełnił jeden wielki błąd – przybył sam. Grupa Vechiconów z łatwością go zatrzymała i przyprowadziła do mnie.

-Na kolana – rozkazałem.

-Przed tobą? Nigdy.

Zdenerwowany chwyciłem go za szyję, po czym uniosłem tak wysoko, jak tylko mogłem. Żółty konus bezskutecznie próbował się uwolnić, szybko jednak stracił siły.

-Myślałeś, że zdołasz sam nas pokonać? Że zdołasz pokonać MNIE?! Twoja odwaga właśnie stała się twoją zgubą!

Nie ukrywając przyjemności wbiłem ostrze prosto w krtań Autobota, po czym zostawiłem go samego, wśród swoich martwych braci i sióstr…

1 komentarz: