niedziela, 26 marca 2017

Rozdział VII - "Nigdy się nie poddawaj"


Kiedy Optimus, Bee i reszta „wsparcia” dla Sentinela opuściła Protihex, to Elita przejęła całkowitą władzę nad wojskiem w mieście, przynajmniej do powrotu ojca. Miałem nadzieję, że chociaż wyznaczy mi jakieś ciekawe zajęcie, żebym nie nudził się i nie szwędał bez przyczyny po bazie. Ona jednak, mimo wielu próśb z mojej strony, kazała mi wyjść na zewnątrz i skorzystać z w miarę spokojnego dnia. W tych czasach nie było wiele takich dni, rozumiem to, ale nie widzę sensu w chodzeniu w tę i z powrotem, kiedy można zrobić coś pożytecznego. Mimo wszystko musiałem jej słuchać i z niechęcią wyszedłem na ulice Protihex.


Pamiętam czasy, kiedy miasta takie, jak to, były pełne Transformerów. Nawet nie dało się wtedy poruszać po ulicach bez przeciskania się między innymi. Każdy się gdzieś śpieszył i nikt nie umiał po prostu cieszyć się chwilą. Czułem się wtedy w dziwny sposób samotny. Jasne, wokół mnie była pełna zgraja znajomych, czy też nieznajomych, ale tak naprawdę byłem sam… Nikt mnie nie rozumiał.
Teraz tęsknie za tymi dniami.

Wojna nie tylko nas podzieliła, ale i zniszczyła, psychicznie jak i fizycznie. Decepticony zabiły setki tysięcy naszych pobratymców, przez co teraz miasto wydaje się opustoszałe. Wszyscy albo walczą, albo odpoczywają, póki mają na to chwilę. A ja mam się niby poprzechadzać… Muszę przyznać, że mama ma jednak czasem okropne pomysły.
Znudzonym krokiem ruszyłem przed siebie, wzrok wbijając w ziemię. Chciałem udawać, że jest tak, jak dawniej, że przeciskam się między innymi, starając nie patrzeć im w optyki. Wyobraziłem sobie gwar rozmów, ryk silników… Przez kilka chwil dałem sam siebie oszukać, że wszystko znów jest w porządku. Dałem się ponieść chwili, przez co o mało nie oberwałem z blastera…

Charakterystyczny, choć zadziwiająco cichy odgłos wystrzału sprawił, że wybudziłem się z transu i w tym samym momencie zrobiłem szybki unik. Pocisk przemknął tuż nad moją głową, a następnie uderzył w budynek za mną, zostawiając na nim ciemny ślad. Prędko rozejrzałem się dokoła siebie szukając mojego niedoszłego zabójcy. Przypomniało mi się ostrzeżenie Infinity i to, jak bardzo go wtedy nie doceniałem. Chyba najwyraźniej się myliłem.

Poszukiwania wzrokowe nic nie dały, więc uważając, by ktoś zaraz nie wbił mi ostrza w plecy, chodziłem po ulicach i starałem się wypatrzeć zamachowca.

-Nie trafiłeś! – zawołałem, by go podpuścić – Wiesz, jeżeli chcesz mnie zabić, musisz się bardziej postarać! – nadal cisza. Musi mieć nerwy ze stali – Żaden ze mnie snajper, czy coś, ale już chyba ja oddałbym lepszy strzał.

Nagle poczułem jak coś ostrego przejechało mi po twarzy. Szybko dostrzegłem, że w ścianę obok mnie wbił się srebrny shuriken.

Odwróciłem się w stronę, skąd mógł przylecieć, ale nikogo nie dostrzegłem. Na ziemi pojawił się energon, spływający po mojej twarzy.

-No… Już lepiej – dalej się z nim droczyłem – Robisz postępy. Może następnym razem faktycznie zadasz jakiś zabójczy cios.
-Gdybym chciał cię zabić, już dano byś nie żył – pewny siebie, nieznany mi głos zdawał się dochodzić zza mnie, ale kiedy się odwróciłem, nikogo nie dostrzegłem.

Nagle jednak usłyszałem odgłos kroków. Szybko spojrzałem w stronę, skąd dochodził, a moim optykom ukazał się wychodzący z ciemnej uliczki mech. Był mojego wzrostu, miał zielono – pomarańczowy lakier i jasnozielone osłonki na oczy, w które znając życie miał wmontowany celownik od broni. Na jego piersi widniał znak Decepticonów. Był najemnikiem, czy jednym z żołnierzy Megatrona? Nie, na pewno najemnikiem. Meg nie trzymałby kogoś takiego w sekrecie. W takim razie musiał to być najemnik, który przyjmuje zlecenia jedynie od Deceptów, a znak ma odstraszać Autoboty od zadzierania z nim.

-Dziś jest twój szczęśliwy dzień – kontynuował „przemowę” powoli zbliżając się w moją stronę – Z jakiegoś powodu Lord Megatron chce cię dostać żywego. To nie w moim stylu, ale robię to, co pracodawca każe.
-A co takiego twój pracodawca chce ode mnie? – i ja pewnym krokiem ruszyłem w jego stronę.
-Dobry najemnik nie zadaje pytań.
-No tak… Jak mogłem o tym zapomnieć – zaśmiałem się pod nosem – A gdzie w ogóle moje maniery – „puknąłem” się w głowę – Ace Pax, miło mi poznać. A ty…
-Jestem Wildrider. I bez wzajemności…

Atak mecha był wyjątkowo szybki. Prawie nie zauważyłem, jak jego noga spotyka się z moją twarzą. Całe szczęście zdążyłem zareagować i odchylić się do tyłu, by potem samemu zaatakować. Próbowałem walnąć go z pięści, ale Wildrider robił zadziwiająco prędkie uniki. Mogłoby się wręcz zdawać, że mógł je przewidzieć. Postanowiłem więc zmienić taktykę i spróbowałem kopnąć go z półobrotu. Ten jednak w mgnieniu oka uchylił się, a chwilę potem uderzył mnie w brzuch. Starałem się nie zwracać uwagi na ból i ponownie zadać cios pięścią, ale najemnik złapał ją, po czym przerzucił mnie sobie przez ramię, a kiedy upadłem na ziemie, kopnął mnie w twarz. Znów poczułem energon, który tym razem wpływał mi do ust. Ponowny kopniak w głowę sprawił, że zacząłem tracić świadomość tego co się dzieje. Starałem się otrząsnąć, przypomnieć sobie, czego uczyła mnie Elita. Tym razem cios w brzuch, tak silny, że aż skuliłem się z bólu. „Nigdy się nie poddawaj”, mówiła. „Nawet, kiedy walka będzie wydawała się z góry przegrana, nigdy nie waż się poddawać”.
I teraz nie miałem takiego zamiaru.

Kiedy Wildrider znów chciał kopnąć mnie w twarz, zręcznie chwyciłem jego stopę i pociągnąłem tak, że mech wylądował na ziemi. Wykorzystałem tę sytuację i stanąłem na równe nogi. Niestety na tym skończyła się przewaga, bo najemnik podniósł się tak szybko, jak upadł i teraz znów staliśmy naprzeciw siebie. Ale już byłem gotowy na drugą rundę.

Wildrider zaatakował pierwszy, ale zrobił jeden ogromny błąd. Powtórzył cios, który rozpoczął tę walkę. I teraz już wiedziałem, co mam zrobić. Unik przed kopniakiem, chwila walki wręcz, a potem przechwycenie jego ręki, tuż przed moim brzuchem. Nim mech zdał sobie sprawę, co się stało, pociągnąłem go w moją stronę i walnąłem w twarz tak mocno, jak tylko potrafiłem. Najemnik wyglądał na ogłuszonego, co dało mi szansę na dalszy atak. Kopniak z półobrotu, potem cios w brzuch i w podbródek. Wildrider upadł na ziemię, więc zacząłem okładać jego twarz pięściami. Czułem, że moje ręce pokrywają się jego enerogem, ale mimo to nie przestawałem. Wiedziałem, że on przegrał, a ja wygrałem, ale mimo to wciąż chciałem więcej walki i więcej energonu. Słyszałem dziwny głos w mojej głowie. „Zabij go”, mówił. „Jesteś żołnierzem, to twój obowiązek, zabij go. To najemnik, morderca, zasłużył na śmierć. Musisz sam wymierzyć mu sprawiedliwość”. Nie. Nie w ten sposób.

Odsunąłem się od mecha tak daleko, jak tylko mogłem. Przeraziłem się widząc, że z moich rąk spływał jego energon. Mało brakowało, a zabiłbym go z zimną krwią… Co się ze mną działo? 


Oczami Elity

Kiedy Ace wrócił ze swojego „spaceru”, przeraziłam się tym, w jakim był stanie. Całe dłonie pokryte miał enerogem, a za sobą ciągnął jakiegoś nieprzytomnego Decepticona. Szybko podbiegłam do syna i upewniłam się, że nic mu nie jest. On jednak nawet nie dał mi się dotknąć, a jedynie rzucił mi przed nogi nieznanego mi mecha, z którym zapewne walczył.

-Co się stało? – spytałam, zaniepokojona.
-Megatron nasłał na mnie najemnika.
-Co?!
-Infinity była tu wczoraj w nocy i ostrzegła mnie, że jakimś cudem Meg wie, że jestem w Protihex i chce wynająć najemnika, by ten złapał mnie i przyprowadził do niego.
-Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?!
-Bo niepotrzebnie byś się zamartwiała. Już i tak masz zbyt wiele spraw na swojej głowie.
-Ace… - powoli i delikatnie położyłam dłoń na jego policzku – Jesteś moim synem. Cokolwiek by się nie działo, zawsze będę się o ciebie martwić. Zwłaszcza w takich sytuacjach.
-Ale nic mi się nie stało. Poradziłem sobie.
-To, że on poległ w cale nie znaczy, że to koniec. Megatron nigdy nie daje za wygraną.
-Kogokolwiek by po mnie nie przysłał, będę gotowy…


Oczami Infinity

Słysząc głośne wrzaski Megatrona dochodzące z sali odpraw, miałam ochotę śmiać się w głos. Żadne zebranie bowiem nie zostało zwołane, tak więc Meg musi być tam tylko z jednym, lub kilkoma podwładnymi, choć jednak obstawiam pierwszą opcję. I myślę, że wiem, kim jest ten szczęśliwiec…

Wieści o porażce i pojmaniu Wildridera rozniosły się po mieście w zadziwiająco szybkim tempie. Najemnik bowiem cieszył się dobrą reputacją, a teraz… No cóż, pojmanie przez Elitę One raczej nie wróży mu dalekiej przyszłości w swoim zawodzie. No a kto wybrał akurat tego najemnika? A no Starscream. I to na pewno on teraz płaszczy się przed swoim Panem, błagając o kolejną szansę.

Powinnam była zostawić go na pastwę ojca, który za niekompetencję swojego Komandora mógłby nawet zabić zwłaszcza, że nie był to jego pierwszy błąd, ale mimo wszystko Scream mógł mi się jeszcze przydać. W końcu na kogo można zawsze zwalić jakieś niepowodzenie? A no właśnie na Starscreama.

Pewnym krokiem weszłam do sali odpraw, a moim optyką w tym samym momencie ukazał się klęczący przed Megatronem Scream. Zaśmiałam się pod nosem, widząc go w takiej rozpaczy.

-Błagam, Panie!!! – jęczał – On był najlepszym, jakiego znalazłem, przysięgam!!!
-Może więc źle szukałeś?! A może zwyczajnie nie chciałeś, by najemnik złapał Ace’a?! – no, to ojczulek już podejrzewa Starscreama o zdradę. Robi się ciekawie…
-Nie! Przysięgam!
-Mówi prawdę – wtrąciłam się, powoli zbliżając się w ich stronę – Wildrider jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Starscream nie mógł znaleźć nikogo lepszego – Komandor przyglądał mi się ze zdziwieniem, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę go bronię – Jeżeli on nie zdołał wykonać tej misji, to mało kto zdoła. A tak przy okazji, to przykre, że nie od ciebie dowiaduję się o planach złapania Ace’a. Gdyby Starscream nie powiedział mi prawdy, ta rozmowa pewnie wyglądałaby zupełnie inaczej – droczyłam się z nim, ale on lubił moje „fałszywe” pogróżki – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że chcesz go pojmać? – spytałam już na poważnie.
-Nie chciałem, byś się tym teraz przejmowała. Masz ważniejsze sprawy na głowie. Niestety teraz widzę, że powinienem powiedzieć ci od razu.
-Skąd ta nagła zmiana? – zdziwiłam się. Ojciec rzadko kiedy przyznawał się do błędu.
-Cóż… Wychodzi na to, że wybrałem nieodpowiedniego Transformera do tego zadania – mówiąc to, zbliżył się do mnie o krok – To ty złapiesz i przyprowadzisz tu Ace’a Paxa.

Starałam się nie pokazywać na twarzy zakłopotania, w jakie właśnie wprawił mnie ojciec. Za nic nie mam zamiaru przyprowadzać Ace’a na rzeź, ale nie mogę też się zdradzić… I co ja niby mam teraz zrobić? 

-Świetnie – udałam uśmiech.
T
ak… Świetnie…

1 komentarz: