piątek, 7 lipca 2017

Rozdział XVII - Dla Elity

Czym więcej statków opuszczało Cybertron, tym bliższa zdawała się chwila, kiedy i my opuścimy naszą rodzinną planetę. Walka z Decepticonami przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Przegraliśmy – wszyscy. Skoro Cybertron umarł, to nikt o zdrowych zmysłach nie zostanie na martwej planecie. Bez energonu zginiemy, dlatego musimy znaleźć inny dom. Taki, gdzie będziemy mogli znów żyć w pokoju, bez Decepticonów i bez wojny.


Wszystko stało się inne od momentu, kiedy stałem się Primem. Tak, jestem większy, silniejszy i lepiej uzbrojony, ale to tylko garstka zmian, jakie we mnie zaszły. Teraz patrzę na świat z zupełnie innej perspektywy. Jestem w stanie zrobić wszystko, by obronić innych. Jasne, już kiedyś byłbym w stanie poświęcić się, byleby tylko uratować bliskie mi osoby. Ale teraz jest inaczej. Teraz czuję, że mógłbym zgasnąć za każdego, nawet nie znanego mi Autobota. Także i moje poczucie odpowiedzialności za czyjeś życie znacznie wzrosło. Tak wiele decyzji spoczywa na moich barkach… Z jakiegoś dziwnego powodu wcale nie to nie martwi. Zaczynam coraz bardziej rozumieć w jakiej sytuacji znalazł się mój ojciec, kiedy on przyjął tytuł Prime’a. Tylko on miał lepiej. Wojna dopiero się zaczynała i Prime’ów było wielu. Nikt nie musiał samodzielnie podejmować decyzji. Teraz? Teraz jestem tylko ja i on.

-Wszystko w porządku? – zapytała niespodziewanie Infinity, znikąd pojawiając się w moim gabinecie, otrzymanym przez Optimusa, który wraz z Elitą przeniósł się do Iacon – Kiepsko wyglądasz – stwierdziła, podchodząc do mnie. Razem przyglądaliśmy się światu z oknem.
-Ten świat mnie przeraża – przyznałem – To, czym się stał i co my z nim zrobiliśmy.
-Popełniliśmy wiele błędów, ale nie zapominaj, że to nie my rozpoczęliśmy tę wojnę. My staramy się tylko ocalić naszą planetę, a to, co nosisz w piersi jest teraz naszą największą szansą na powodzenie – mówiąc to delikatnie położyła swoją dłoń na mojej piersi – Dopóki przetrwasz ty, przetrwa też nasza nadzieja.
-Nigdy tego nie chciałem. Tak wielkiej odpowiedzialności…
-Tak, wiem… I wiem, że gdyby sytuacja była inna nie zmuszałabym cię, byś przyjął to wielkie brzemię. Ale twoje życie było i jest dla mnie najważniejsze… - spojrzałem na femme z uśmiechem, po czym nachyliłem się nad nią i pocałowałem namiętnie.

Zawdzięczałem jej dużo więcej niż komukolwiek innemu. Tak, ocaliła mnie. Ale zrobiła coś o wiele bardziej cennego. Dała mi nowy cel w życiu – siebie… Miłość do niej pozwala mi wierzyć, że jeszcze przyjdą lepsze dni. I że znów będziemy szczęśliwi…


Oczami Megatrona

Stałem na mostku na Nemezis i przyglądałem się jak statki Autobotów zbiorowo opuszczają Cybertron. Część mnie chciała się cieszyć, że Optimus wreszcie się poddał i rozkazał swoim podwładnym ewakuację. Znałem go jednak zbyt dobrze i widziałem, że nigdy by się do czegoś takiego nie posunął. Zbyt cenił sobie wolność, a przede wszystkim on nigdy się nie poddawał. W dodatku Autoboty właśnie zyskały kolejnego Prime’a, co tym bardziej nie pasowało mi do ich momentalnego odwrotu. To, w jaki sposób Ace stał się Rodimusem Primem nadal była dla mnie zagadką. W końcu kiedy go wcześniej widziałem, był umierający od zadanej przeze mnie rany. Stało się coś ważnego, o czym najwyraźniej nie miałem pojęcia. I musiało się to zmienić.
Nagle do pomieszczenia wszedł Starscream, krocząc swoim niepewnym krokiem. To wskazywało na jedno – złe wieści. Komandor podszedł bliżej, ukłonił się i stanął na baczność.

-Melduj… - rozkazałem, na co mech ukradkiem westchnął.
-Coraz więcej Autobotów opuszcza planetę. Zdawać by się mogło, że się poddały, ale…
-Powiedz mi coś, o czym nie wiem! – przerwałem, mając już serdecznie dość jego paplaniny – Przejdź do sedna, Starscream!
-Sądzę… - jąkał się – Sądzę, że wiem dlaczego Autoboty się wycofują – spojrzałem na niego wyczekująco – Wysłałem vechicony do Jądra Cybertronu i okazało się, że ono…zgasło.
-Co?!!!!!! – Starscream cofnął się o krok – Jak to zgasło?!
-Nie jestem pewny, ale Autobotom chyba udało się je w jakiś sposób zniszczyć!
-To niemożliwe! Chcą Cybertronu tak samo, jak my i jestem pewny, że nigdy by go nie poświęcili! Chyba, że… - zastanowiłem się.
-Tak, panie?
-Kiedy walczyliśmy, Rodimus powiedział mi coś… Wyznał, że jest Strażnikiem Matrycy Przywództwa.
-Tak?
-Sądzę, że aby uwolnić się od wpływu mrocznego energonu, Primus podarował młodemu Ace’owi coś, co w jakiś niewyjaśniony sposób pomoże przetrwać planecie, a sam zaczął się rehabilitować, wyłączając swoje wszelkie funkcje… Dlatego Autoboty się wycofują. Bo na Cybertronie nie da się już żyć.
-Ale… Co my mamy w takim razie zrobić? – spytał niepewnie mech.
-Nie pozostało nam zbyt wiele opcji… I my będziemy musieli w końcu opuścić Cybertron, znaleźć nową planetę, na której będziemy mogli żyć, panować na niej. Ale najpierw… Najpierw wygramy wojnę o Cybertron. Zdobędziemy każde miasto Autobotów i zabijemy każdego, kto wejdzie nam w drogę! Niech wojsko się szykuje, bo już w nocy ruszamy na Iacon…


Oczami Ace’a

Nagłe pukanie wyrwało mnie z głębokiego snu. Powoli otworzyłem optyki, uśmiechając się, gdyż w moich ramionach spokojnie spała Infinity. Przyglądałem się jej myśląc, jak wielkie mam szczęście, że ją spotkałem… Niestety ta błoga chwila nie mogła trwać wiecznie, bo ktoś usilnie starał się dostać do pomieszczenia. Delikatnie, by nie obudzić fembotki, podniosłem się z kapsuły sypialnej i ruszyłem w stronę drzwi. Po drugiej stronie czekał Knock Out, który po zdradzie Megatrona postanowił, że zostanie w Protihex, razem ze mną i Infinity. Mech niestety nie wyglądał tak, jak zwykle. Jego chytry uśmiech zniknął, a zamiast niego pojawił się zaniepokojony wyraz twarzy.

-Knock Out, coś się stało?
-Niestety, ale tak. Właśnie odebraliśmy transmisję z Iacon. Była trochę zniekształcona, ale przekaz jest jasny. Cała armia Decepticonów zaatakowała miasto. Potrzebują natychmiastowego wsparcia.

Megtatron najwyraźniej zrozumiał, co się stało i dlaczego opuszczamy Cybertron. Wiedziałem, że będzie wściekły, ale nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego.

-Musisz coś dla mnie zrobić, Knock Out.
-Tak?
-Każdy Autobot, który może walczyć, ma udać się do Iacon. Stolica nas potrzebuje. Nadaj tę wiadomość do każdego miasta, nawet tych neutralnych.
-Tak jest.

Medyk biegiem ruszył do wyjścia, a ja podszedłem do Infinity, by ją obudzić. Jednak jak szybko zdałem sobie sprawę, już wcale nie spała. Słuchała i płakała, a ja nie wiedziałem dlaczego. Fembotka podniosła się do pozycji siedzącej, a ja zająłem miejsce obok niej.

-Infinity, co się… - nie zdążyłem dokończyć, bo femme wtuliła twarz w moją pierś. Przytuliłem ją, nie wiedząc, co jeszcze mogę zrobić.
-Dlaczego choć raz nie może zostawić nas w spokoju? – spytała, ciągle jeszcze łkając – Czemu zawsze musi wszystko zepsuć? – mówiła o Megatronie, to pewne.
-Taki już jest. I nic nie możemy na to poradzić. Może, dawno temu, zanim jeszcze zaczęła się wojna… Może jeśli wtedy przemówilibyśmy mu to rozumu… Może nic z tego by się nie stało. A może nie. Nie wiemy tego. Wiem tylko to, że to nie czas, by obwiniać się za błędy z przeszłości. Musimy pomóc Iacon i dać Decepyticonom do zrozumienia, że Autoboty nigdy się nie poddadzą…

W jednej chwili Infinity przestała płakać. Fembotka wyprostowała, otarła pozostałe na policzkach łzy i wzięła głęboki wdech. Potem jak gdyby nigdy nic wstała i udała się do wyjścia.

-Zakończmy to. Raz na zawsze.
Po  tych słowach femme opuściła sypialnię, a ja dobrze wiedziałem co miała przez nie na myśli. Zabójstwo Magatrona… Czy powinienem jej na to pozwolić? Czy słusznym byłoby dać jej zabić własnego ojca? Nie. Bo choć w pierwszej chwili wydawałoby się jej to odpowiednim rozwiązaniem, to potem pojawiłoby się poczucie winy, którego nie da się zbyt łatwo pozbyć. Wiem coś o tym, bo ja sam przez tak wiele lat obwiniałem ojca o coś, czego tak naprawdę nigdy nie zrobił. Dlatego muszę ją powstrzymać przed 
popełnieniem tego błędu. Muszę sam rozprawić się z Megatronem.

***

Razem z żołnierzami z Protihex dolecieliśmy do Iacon. Walka trwała, ale dobrze widziałem, że wiele Autobotów z innych miast już przybyło na pomoc. Przemknęło mi także kilka Transformerów bez insygnia… Czyli neutralne miasta także przyłączyły się do walki…

Wydałem rozkaz ataku i całe wojsko ruszyło na oddział Decepticonów przed nami. Walczyliśmy zacięcie, jak oni, ale to było nasze miasto nie zamierzaliśmy się poddać. Przemierzałem wzrokiem wszystko dookoła, w poszukiwaniu Megatrona. Infinity robiła dokładnie to samo, lecz żadne z nas nie zdołało go odszukać. Być może w ogóle nie walczy? Nie, to to niego nie podobne. Dużo bardziej prawdopodobne jest to, że gdzieś wgłębi miast rozgrywa się teraz pojedynek pomiędzy nim, a Optimusem. Obawiałem się tej walki, ponieważ ojciec nadal był osłabiony po ostatniej walce z Lordem Decepticonów. Dlatego nie mogłem pozwolić, by walczył sam.

-Infinity! – femme odwróciła się w moim kierunku – Znajdź Optimusa! Muszę wiedzieć, co się z nim dzieje.
-Jasne – Infinity już miała się transformować, lecz ją zatrzymałem.
-I jeśli znajdziesz Megatrona, nie walcz z nim sama, proszę… - fembotka cicho westchnęła.
-Dobrze…

Uwolniłem ją z uścisku, po czym w momencie transformowała się i pofrunęła w poszukiwaniach Optimusa. Ja walczyłem dalej, idąc w głąb miasta.
Nie minęło dużo czasu, kiedy Infinity wróciła. Szybko transformowała się i podbiegła do mnie z przerażeniem w optykach.

-Znalazłam ich obu. Megatron walczy z Optimusem i Elitą obok Wielkiej Sali.
-Wiem, że chcesz zabić Megatrona, ale jedno z nas musi zostać i pomóc wojsku… A ja nie mogę opuścić ojca, nie teraz…
-Nic nie musisz mówić – femme niespodziewanie pocałowała mnie, po czym wręcz odepchnęła od siebie – Jedź.

Nie musiała powtarzać dwa razy. W momencie transformowałem się i ruszyłem prosto do Wielkiej Sali, po drodze taranując każdego Decepticona, który wpadł mi pod koła. Jechałem tak szybko, jak tylko mogłem, aż niewyraźne sylwetki trzech transformerów pojawiły się gdzieś w oddali. Sylwetki z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze i już wkrótce mogłem w nich rozpoznać rodziców oraz Megatrona. Optimus był ranny, ale nie byłem w stanie stwierdzić, w jakim dokładnie był stanie. Elita natomiast toczyła bój z samym Lordem Decepticonów. Przyśpieszyłem, by dostać się do nich jak najszybciej. Już dzieliło nas zaledwie kilka metrów, kiedy nagle… Megatron uruchomił swoje ostrze i wbił je prosto w iskrę Elity…

Chciałem krzyczeć. Chciałem zabić go za to, co zrobił. Ale musiałem pomóc mamie… Szybko transformowałem się i kopnąłem Megatrona tak mocno, że uderzył w budynek za nim. Zyskałem trochę czasu. Powoli podniosłem głowę mamy, a drugą ręką starałem się zatamować wyciek energonu. Jej optyki zdawały się być takie…puste. Drżącą dłonią pogłaskała mnie po policzku, a ja poczułem, jak z optyk zaczynaj wypływać mi olejne łzy.

-Nigdy…się…nie…poddawaj…

Powiedziała, a później… Później jej optyki, jak i iskra zgasły. Ręka opadła bezwładnie na ziemię, a z twarzy znikł uśmiech. Mimo to ja wciąż starałem się zatamować wyciek, w głowie powtarzając, że ona tylko usnęła, że zaraz wstanie i wszystko będzie dobrze… Ocknąłem się dopiero, kiedy Megatron próbował swoim ostrzem skrócić mnie o głowę. Zablokowałem cios mieczem i spojrzałem na niego wrogo. Nim Lord Decepticonów zdążył zareagować, Optimus przyłożył mu z pięści prosto w twarz zmuszając, by mech się cofnął. Staliśmy ramię w ramię naprzeciw Megatrona, gotowi na wszystko.

-Dla Elity… - szepnąłem.

-Dla Elity – powtórzył Optimus i ruszyliśmy do walki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz