czwartek, 20 lipca 2017

Rozdział XVIII - Once


Czułem jedynie złość. Złość do Megatrona za to, co mi zrobił. Zniszczył Cybertron, zgasił tak wielu przyjaciół, ale co najgorsze…zabił moją ukochaną Elitę… Widząc ją, martwą, myślałem tylko o zemście. Każdy cios zadawany Megatronowi zdawał się być ukojeniem. Dlatego zadawałem coraz to silniejsze, kolejne ciosy. Zdawać się mogło, że razem z Rodimusem mamy większe szanse na pokonanie Lorda Decepticonów. Ale byliśmy wściekli. A nasza wściekłość prowadziła do nieuwagi. Megatron był natomiast skupiony i zdeterminowany, jak nigdy dotąd. Wyglądał tak, jakby właśnie walczył na Arenie Kaonu z największym i najgroźniejszym ze wszystkich gladiatorów. W jego optykach widziałem pragnienie naszej zguby, silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.



Rodimus chciał kopnąć Megatrona w brzuch, lecz ten zręcznie chwycił jego nogę i wykręcił. Mech zawył z bólu, więc szybko zareagowałem. Uruchomiłem ostrze i zamachnąłem się na Decepticona, więc ten, by zablokować cios, wypuścił nogę Prime’a i uruchomił miecz, w ostatniej chwili zatrzymując mój cios. Jednak nim spostrzegłem, swoją drugą ręką zadał mi cios w brzuch, przez co aż skuliłem się z bólu. Kątem optyki widziałem, jak mimo wykręconej nogi Rodimus podnosi się u rusza do ataku. Był już jednak słaby, a jego złość sprawiła, że ruchy mecha stały się przewidywalne. Spróbował uderzyć Megatrona w twarz, lecz ten robił szybkie uniki. Później, to Lord Decepticonów zadał Prime’owi cios prosto w twarz, a następnie kopnął go w brzuch tak mocno, że odleciał na kilkanaście metrów dalej i stracił przytomność.


Przygotowałem się do ataku. Robiłem szybkie uniki przed ciosami Megatrona i odwrotnie. Nasza walka przypominała tą, sprzed lat, kiedy dopiero stałem się Primem. Byłem wtedy silniejszy, pełny energii, a to Megatrona przepełniała złość. Role odwróciły się… Niespodziewanie poczułem, jak Lord Decepticonów robi długą ranę ciętą w mojej nodze. Starałem się nie zwracać uwagi na ból i walczyć dalej, ale szybko otrzymałem kolejną ranę, tym razem na brzuchu. Nim zdążyłem się obronić, Megatron mnie podciął, a kiedy upadłem, przycisnął mnie do ziemi i przystawił ostrze do gardła.


-Niegdyś byliśmy braćmi! – wypowiedział słowa, które i ja niedawno sam mu powiedziałem, starając się nawrócić starego przyjaciela.


Tak. Byliśmy braćmi. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ale Megatron zboczył na złą drogę i nie wierzę, by kiedykolwiek zdołał z niej powrócić. Być może dawniej, kiedy jeszcze miałem na to nadzieję, byłem głupi. Ale teraz z tym koniec.


-Tak…Niegdyś.


Zebrałem w sobie wszystkie siły i nogami zepchnąłem z siebie Megatrona, a następne, zanim zdążył się zorientować, uderzyłem go w podbródek na tyle mocno, by go na chwilę otumanić. Zacząłem okładać go pięściami, nie zwracając  już uwagi na ból i cierpienie, ani na leżącą obok martwą Elitę. Uspokoiłem się i walczyłem tak, jak robiłem to zawsze – z rozwagą. Każdy cios musiał być precyzyjny, a każdy unik bezbłędny. Kiedy Megatron stracił siły, cofnął się o kilka kroków i ukląkł na jedno kolano.


-Po tylu eonach wojny wreszcie widzę prawdę w twoich słowach, Megatronie – mech ostatkami sił podniósł się i wysunął swój miecz.

-I cóż to za prawda, Optimusie? – Lider Decepticonów chciał zadać ostateczny cios, ale zręcznie zatrzymałem jego ostrze.

-Ten świat, nie ważne jak obszerny, nigdy nie będzie dość duży dla nas dwóch, byśmy mogli koegzystować.


Zebrałem w sobie całą dostępną siłę i uderzyłem Megatrona tak, że odleciał kilkanaście metrów dalej upadł na ziemię. I ja byłem już tak zmęczony, że nie zdołałem utrzymać się na własnych nogach. Upadłem na kolana i jedną ręką podtrzymywałem, by całkowicie się nie przewrócić. Ku mojemu zdziwieniu, Megatron podniósł się. Jednak i on był tak zmęczony walką, że chwiejnym krokiem zaczął się wycofywać. Zdołał jednak zrobić zaledwie kilka kroków, bo drogę zagrodziła mu Infinity. Femme wycelowała blaster prosto w iskrę ojca i ze łzami w optykach starała się wystrzelić pocisk. Ale nie mogła…


-No dalej – prowokował ją Lord Decepticonów –Zabij mnie! Przecież na to zasługuję – fembotka nadal stała w bezruchu – No już! Zabij mnie!

-Nie… Jeszcze przyjdzie na ciebie pora… - Megatron przyglądał się z niedowierzaniem na córkę – Odwołaj wojska – rozkazała – No już! – mech niepewnie włączył komunikator.

-Starscream… Każ się wszystkim wycofać. To rozkaz.

-Ależ…Panie! – słychać było głos Komandora Decpeticonów.

-Wykonać!

-Tak jest…


Megatron rozłączył się, a Infinity powoli opuściła broń. Mech rzucił jej wrogie spojrzenie, po czym bez słowa transformował się i odleciał w kierunku Nemezis. Infinity w tej samej chwili zalała się łzami i upadła na kolana.


-Przepraszam… - mówiła przez płacz - Chciałam go zabić, naprawdę chciałam, ale nie mogłam…

-Wiem… To nie twoja wina…

-Ale miałam szansę go zgasić… Powinnam z niej skorzystać…

-I ja miałem taką szansę, nie jeden raz. Być może powinienem z niej skorzystać, ale tego nie zrobiłem. I szczerze mówiąc nie wiem, czy kiedykolwiek zrobię. Ale to nie oznaka słabości, o nie… To jest właśnie oznaka naszej siły. Bo mimo tego, co zrobił, nam nadal nie przestanie na nim zależeć…


Fembotka otarła łzy, po czym powoli wstała, a następne mogła mi podnieść się z ziemi. Starając się nie patrzeć na martwe ciało Elity podeszliśmy do Rodimusa i upewniliśmy się, że nic mu nie jest. Całe szczęście, był jedynie nieprzytomny. Wezwaliśmy więc medyków i czekaliśmy, wymęczenie tak fizycznie, jak i psychicznie.


Ta wojna odebrała nam wszystko… Naszą wolność, naszych bliskich i nasz dom. Nie wiem co przyniesie przyszłość, ale jedno jest pewne. Już zawsze będziemy razem. Będziemy się wspierać i pomagać sobie nawzajem. I nigdy się nie poddamy.




Oczami Rodimusa


Choć od ataku na Iacon minęło już dziesięć megacykli, ja nadal nie mogę dopuścić do siebie myśli, że straciłem matkę… Ona zawsze się o mnie troszczyła, kochała całym sercem. A ja nie zdołałem jej uratować. Wszyscy starają się mi wmówić, że to przecież nie moja wina, że nic nie mogłem zrobić. A co, jeśli mogłem? Gdybym tylko dotarł do nich szybciej, albo gdybym wykończył Megatrona, gdy tylko miałem na to okazję… Jedynym pocieszeniem, na jakie mogę sobie teraz pozwolić było to, że mama zginęła tak, jak zawsze tego pragnęła – na polu bitwy. Pamiętam, jak zawsze mi mówiła, że wolałaby zginąć w walce, niż rdzewieć aż do chwili, gdy jej iskra zgaśnie. Nie podzielałem jej zdania, ale szanowałem je.


Wojna była skończona. Niedługo po bitwie o Iacon statki Decepticonów zaczęły opuszczać Cybertron. Megatron dał znak do odwrotu. Sam jednak z pewnością zostanie na planecie i będzie walczył dalej, byleby tylko zgasić tyle Autobotów, ile tylko się da. I ja, wraz z Optimusem oraz Infinity, zostaniemy w domu aż nasza Arka nie zostanie ukończona. Większość walk o miasta już ustała, więc więcej Autobotów przybędzie do Iacon, by pomóc w budowie. Niestety nadal musimy spierać się z Decepticonami o zapasy energonu, jakie pozostały na Cybertronie, a nie jest już ich zbyt wiele.


Z biegiem czasu Autobotów zostało tak mało, że zaczęliśmy opuszczać te miasta, w których znajdowała się jedynie garstka mieszkańców. Tym sposobem postanowiliśmy opuścić Pritohex i przenieść się do Iacon, do Optimusa oraz Bumblebee. Wraz z ojcem podejmowaliśmy decyzję o kolejnych bitwach o energon, wspieraliśmy wojsko, ale i spędzaliśmy wspólnie czas, najczęściej rozmawiając. Nie robiliśmy tego w końcu przez dość długo. Teraz wreszcie się pogodziliśmy i mogliśmy wszystko nadrobić.


Teraz staliśmy, przyglądając się ogromnemu, pomalowanemu na złoto statkowi, który był jeszcze ciągle w budowie i milczeliśmy. Było pusto i dość cicho, co ostatnio stawało się coraz częstszym zjawiskiem. Spojrzałem na ojca i już chciałem się odezwać, kiedy zrezygnowałem z tego czynu.


-Mów, śmiało – oczywiście, musiał zauważyć.

-Przez całe to zamieszanie uświadomiłem sobie, że nawet cię jeszcze nie przeprosiłem – Optimus spojrzał na mnie ze dziwieniem.

-Za co?

-Przez cały ten czas byłem na ciebie zły tak naprawdę o nic. Twoją troskę odbierałem jako nadopiekuńczość, a dobre rady niczym zakazy. Sądziłem, że nie cię nie obchodzę… A cały świat był dla mnie czarno – biały, tylko dobro i zło, nic pomiędzy. Ale dzięki ostatnim wydarzeniom zrozumiałem, że się myliłem. Kochałeś mnie, choć nie zawsze było to łatwo dostrzec, czasem trzeba się było tylko wysilić… Robiłeś wszystko by troszczyć się o mnie i o mamę, a ja nigdy nawet nie podziękowałem. Kiedy zostałeś Primem miałem wrażenie, że już całkiem o nas zapomniałeś... Ale teraz, kiedy i ja doznałem tego zaszczytu zrozumiałem, że jako przywódca widzisz świat zupełnie inaczej. Czerń i biel zamienia się w niezliczoną ilość kolorów, a rodziną stają się nawet nieznane ci boty. Teraz już rozumiem i przepraszam, jeżeli nie byłem takim synem, jakiego sobie wymarzyłeś. Bo ty byłeś wspaniałym ojcem, dużo lepszym, niż na jakiego zasługiwałem…

-Och Rodimusie… - Optimus przytulił mnie tak, jak gdybym znów był małym botem – Byłeś i jesteś największym szczęściem, jakie spotkało mnie w życiu. Nie zapominaj o tym…


Zrobiłem głęboki wdech, by się nie rozpłakać. Wreszcie wyznałem ojcu wszystko, co noc w noc przed zaśnięciem układałem sobie w głowie. Znów staliśmy się rodziną. Znów byliśmy jak ojciec i syn… Razem…  


***


No i to już koniec, moi kochani J Ale, jak zapewne wszyscy wiecie, każdy koniec jest początkiem czegoś innego. I tak właśnie jest i w tym przypadku ;) Tak bardzo pokochałam tę historię, postaci, a przede wszystkim postać Ace’a, a już raczej Rodimusa, że postanowiłam kontynuować jego historię J Dlatego też już wkrótce możecie spodziewać się kolejnej części ;) Nie chcę na razie zdradzać zbyt wiele szczegółów, więc wyznam Wam jedynie tytuł nowego opowiadania, a brzmi on „Transformers Shattered Glass”. No i pewnie i tak wszystko stało się jasne, hi, hi :D


Do przeczytania ;)


***Niki***

1 komentarz:

  1. Przeczytane na jednym wdechu. Wspaniałe i emocjonujące, szkoda tylko, że tak późno trafiłam na tę perełkę

    OdpowiedzUsuń